Była bardzo skromną osobą. Zawsze bardzo zadbana, ale w Jej stylu nie było przepychu. Żyła blisko Pana Boga. Swój dzień starała się rozpoczynać od spotkania z Jezusem – od Mszy Św. To właśnie z Eucharystii czerpała siłę i moc do pełnienia swoich codziennych obowiązków, które traktowała bardzo poważnie i odpowiedzialnie – często zapominając o sobie samej. Modliła się brewiarzem, czyli modlitwą Kościoła, którą modlą się osoby duchowne oraz wielu świeckich. Bardzo ją ucieszyła decyzja ks. Proboszcza o wprowadzeniu Jutrzni do „grafiku” nabożeństw parafialnych w okresie Adwentu i Wielkiego Postu. Modlitwa była Jej oddechem. Bardzo wierzyła w moc modlitwy. Gdy miała jakieś kłopoty, często prosiła nas o modlitwę – wierząc, że nie ma modlitwy nie wysłuchanej.
Gdy wchodziło się do Jej mieszkania widać było, że żyje tam osoba bardzo pobożna. Było w nim mnóstwo obrazów, książek religijnych oraz ołtarzyk przed którym się modliła. Miała wielkie nabożeństwo do św. Ojca Pio i błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki.
Była człowiekiem bardzo prawym oraz realnie i trzeźwo myśląca w wielu sprawach – zawsze stawała w obronie słusznej sprawy. W pracy skrupulatna i zorganizowana . Wszystko cokolwiek czyniła, czyniła to z wielką odpowiedzialnością i pasją. Nie było dla Niej rzeczy mniej ważnych, lecz w oczach Bożych wszystko było dla Niej wielkie. Zawsze powtarzała, że przyszła służyć „Kościołowi i św. Jadwidze”. Dbała o bliźniego, zawsze pomocna dla innych – szczególnie dla ubogich, pośród których nie umiała przejść obojętnie – potrafiła uchylić nieba.
Gdy trzeba było walczyć o Bożą sprawę była w stanie to „wydeptać” niemalże do upadłego, byleby skutecznie. Była dobrym dyplomatą życiowym – umiała wyczuć sytuację, kiedy, co i komu powiedzieć. Bardzo wymagająca dla siebie, nie szła na kompromis. Bardzo budowała nas swoją otwartością, życzliwością, pogodą ducha i miłą współpracą.
Dała nam wielkie świadectwo głębokiej wiary. Mimo, że chorowała długie lata, nigdy nie słyszałyśmy narzekania, lecz swoją chorobę przyjmowała z wielkim poddaniem się woli Bożej. Miała dystans do choroby, nie zdominowała ona Jej życia, ale jeszcze bardziej zjednoczyła z cierpiącym Jezusem. Nie chciała przedłużania życia, zbędnych operacji, chciała tylko aby wypełniła się Wola Boża.
Dobro zawsze powraca. Na koniec Pan Bóg Jej pobłogosławił i jak wierzymy – wynagrodził. Ostatnie dni spędziła w swoim mieszkaniu wśród bliskich. Oddala się całkowicie osobom pielęgnującym pozwalając bez szemrania na wszystkie niezbędne zabiegi. Spokojna, szczęśliwa, bo była w domu. Nie narzekała, nie sprawiała problemów przy pielęgnacji, nie poddawała się – pogodzona z wolą Bożą. Za wszystko była wdzięczna. Do końca miała trzeźwy umysł, myślała o innych dając wskazówki co, gdzie i jak, bo w końcu byliśmy gośćmi w Jej mieszkaniu. Cały czas od powrotu do domu powtarzała, że jest bardzo szczęśliwa.
W niedzielę miała łaskę, że w Jej obecności, w Jej mieszkaniu były sprawowane dwie Ofiary Mszy Św. Ostatnie chwile spędzone w domu dały Jej siłę do ostatecznej walki, którą jak wierzymy wygrała. W niedzielę niemal od rana była otoczona nieustanną modlitwą – do końca. Obserwując jaśniejącą i uśmiechniętą twarz pani Zosi w momencie odejścia trudno nie uwierzyć obietnicom danym przez Jezusa i Maryję, że to Oni osobiście przychodzą po wierne Im dusze i sami wprowadzają je do Domu Ojca.
Jesteśmy bardzo wdzięczne Bogu za to, że na drodze naszego życia postawił drobną fizycznie, ale jakże wielką sercem i duchem – naszą Drogą i Kochaną Panią Zosię. Niech Bóg będzie za to uwielbiony.
Wspólnota Sióstr Miłosierdzia