Parafia św. Jadwigi w Chorzowie

Spodobało się Bogu zbawić ludzi nie inaczej jak tylko we wspólnocie…

Aktualności Blog Farorza

Pielgrzymi nadziei – Meksyk 2025 (2)

 Dzień 2 – 18.02.2025

 Dla mnie proboszcza u św. Jadwigi w Chorzowie dzień 26 rocznicy śmierci mojego poprzednika sp. Ks. kan. Henryka Markwicy. W pewnym sensie ukształtował moją wiarę, wartość w siebie, ciągle popychał do czegoś czego się bałem albo uważałem, że się do tego nie nadaję. Bycie animatorem oazy, prowadzenie rekolekcji już jako diakon, prowadzenie KODY dla animatorów, a w końcu – już tam z nieba jak ufam – przyprowadził mnie do św. Jadwigi w Chorzowie. Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie…

Wczoraj w drodze do hotelu z lotniska zapoznaliśmy się z naszym przewodnikiem Kordianem. W autobusie przemówił do nas „na dobry początek”: takim soczystym, wręcz momentami nieco rubasznym językiem, ale bardzo obrazowym i konkretnym, że nikt po jego przemowie nie miał wątpliwości co jeść i czego nie jeść, jaką wodę pić, gdzie trzymać pieniądze, jak się ubierać na tutejszy klimat, gdzie nie warto się poruszać itd. Wzbudził w nas takie zaufanie, że wziąłem go za przykład w homilii w czasie Mszy, gdzie komentowałem kwas faryzeuszów i kwas Heroda przed którym przestrzega Pan Jezus. Myśmy słuchając Kordiana wyzwolili w sobie zaufanie, którego brakło faryzeuszom i Herodowi ufającym swoim przepisom, władzy, pieniądzom.

 Jak wspomniałem wczoraj jesteśmy w znakomitym, ogromnym hotelu, gdzie nawet sprzątaczka stara się zrobić na tobie wrażenie i ozdabia wstążką kolejną rolkę papieru toaletowego (może liczy na napiwek?). Zostawiła swoją wizytówkę na biurku. Nazywa się Maria Luiza. Dzisiaj udajemy się do nadrzędnego celu naszej pielgrzymki do „Dziewicy z Guadalupe” jak Ją Kościół nazywa w kolekcie Mszy o Niej z której skorzystaliśmy w czasie Mszy. Po drodze zatrzymujemy się na Placu Trzech Kultur – bo Meksyk to okres kultury prekolumbijskiej (Majowie, Aztekowie  i 60 innych ludów). Od 1519 roku i pierwszego najazdu Hiszpanów pod wodzą Cortesa zaczyna się okres kolonialny, który trwa do 1821 roku uzyskania niepodległości. Stąd nazwa Plac Trzech Kultur. Potężny obszar archeologiczny z resztkami świątyń, piramid, domostw Azteków. W tym miejscu też niestety składano ofiary z ludzi, w tym z dzieci. W czasach najazdu Hiszpanów co roku na terenie Meksyku składano w ofierze kilkadziesiąt tysięcy ludzi. To chyba bardzo mobilizowało Hiszpanów do szybkiej chrystianizacji Meksyku i niestety niszczenia tego co dobre i wielkie w przedhiszpańskiej kulturze tych ludów. Obok kościół chrześcijański. I współczesne budowle rządowe. Niestety dla Meksykanów w czasie gorącego buntu 1968 roku Plac Trzech Kultur stał się miejsce masakry protestującej młodzieży – zginęło 44 ludzi. Aztekowie zbudowali swoje miasto Tenochtitlan ( wymowa polska „tenotcztitlan” – można sobie język połamać) w XIV wieku, uwaga – na słonym jeziorze. Porównania z Wenecją – czynione przez naszego przewodnika Kordiana –  są jak najbardziej uzasadnione. Wody słonej było w bród, a wodę słodką niezbędną do życia sprowadzano akweduktem z pobliskich wzgórz I znów – porównania z Rzymem są jak najbardziej uzasadnione. Do miasta prowadziły cztery szerokie groble, które do dziś poniekąd wyznaczają układ urbanistyczny miasta. Jedna z nich 32 metrowej szerokości prowadzi do sanktuarium do którego zdążamy.

Historia Indianina Juana Diego jest dość znana. Najwcześniejsze dokumenty spisane pochodzą z okresu 100 lat późniejszego. Fascynujące jest, że tkanina na której jest cudowny wizerunek Matki Bożej jest wykonana z agawy, która to jest bardzo nietrwałym materiałem tkackim. Ma już pięćset lat i tylko dolna część została kiedyś uzupełniona (uszkodzona została wskutek powodzi). Współczesne badania w XX wieku wykazały, że w oczach Matki Bożej można dostrzec postacie, m. in. matki z dzieckiem. Stąd Matka Boża Guadalupe jest patronką życia poczętego.  Sanktuarium to kilka kościołów. Najpierw na trasie naszej pielgrzymki jest współczesna, ogromna bazylika z XX wieku w kształcie namiotu, gdzie mogliśmy podejść pod sam obraz przechodząc dołem za ołtarzem głównym. W tym czasie w bazylice śpiewano pięknie jutrznię (my odmówiliśmy ją w autobusie). Pod samym obrazem jest kilka krótkich chodników ruchomych, które wolno przesuwają pielgrzymów modlących się i robiących zdjęcia obrazowi. Bardzo pomysłowe rozwiązanie w czasie naporu pielgrzymów. Guadalupe to największe sanktuarium maryjne świata pod względem liczby pielgrzymów ( 12 milionów rocznie, dla porównania Lourdes, Częstochowa to ok. – 4 miliony. Mówi się żartobliwie o Meksykanach, że 80 % z nich to katolicy, a 100 %  Meksykanów wierzy w Matkę Bożą z Guadalupe. Całe miasta Meksyk (sanktuarium także leży w granicach tego miasta) zbudowane jest na terenie błotnistym, zapadającym się. Miasto zapada się ok. pół metra rocznie. Szczególnie widoczne jest to w starej bazylice, która jest przechylona na bok i do tyłu. Zdjęcia pokazują to wyraźnie. Podeszliśmy też do kościoła Indian, gdzie miało miejsce pierwsze objawienie. Drzwi tego kościoła zdają się być wykrzywione lub źle wstawione podczas gdy to drzwi wyznaczają poziom a framugi wraz z całym kościołem  są przekrzywione wskutek osiadania się gruntu.

Po przerwie i czasie wolnym pojechaliśmy ok. 1 godziny do Teotihuacan, miejsca gdzie wg Azteków rodzili się bogowie (dosłownie „miejsce, gdzie ludzie stali się bogami”).  Najpierw był pokaz w warsztacie obróbki kamienia – obsydianu, szkliwa wulkanicznego zawierającego tylko ok. 1 % wody. Aztekowie nie znali żelaza, więc często nawet broń wytwarzali z kamienia. Obsydianu nie można rozwalić młotami. Można natomiast wyostrzyć jego końce dla celów militarnych. Robili z tego maski, ozdoby, biżuterię i in. rzeczy. Najciekawszą rzeczą był pokaz co można robić z agawy. Okazuje się, że Aztekowie znali materiał piśmienny z agawy trwalszy niż papier. Istnieją całe kodeksy takich dokumentów. Te kodeksy ściśle określały rytuały wszystkich dziedzin życia. Byli w tym bardzo podobni do ortodoksyjnych Żydów czy muzułmanów. Kodeks życia nie dopuszczał interpretacji, symboli. Dopiero chrześcijaństwo wprowadziło symbolizm jako istotną część m. in. interpretacji Biblii, liturgii, teologii.   Końcówki liści agawy służyły jako igły, a z dalszej części nasz mistrz ceremonii zrobił nici. Nie ma  problemów z nawlekaniem nici – igła była od razu połączona z pęczkiem nici. Mało tego. Można była owe nici przetrzeć kwiatem hibiskusa i miało się od razu czerwoną nić (może zrobię taki pokaz w naszym ogrodzie biblijnym do którego ktoś podarował agawę?). Wypróbowaliśmy też znakomity krem z agawy. Nawilżając moje ręce utrzymywał w dobrym stanie ich skórę jeszcze długo po nasmarowaniu (lepiej niż Nivea Soft).  Oczywiście „centralnym” punktem była degustacja tequili i innych odmian wódek meksykańskich – ten punkt programu kompletnie mnie nie interesował.

Po krótkiej przerwie zwiedziliśmy obszar archeologiczny Teotihuacan – największy w Meksyku. Miasto w czasach Zapateków liczyło ok. 25 tys. mieszkańców podzielonych na kasty.  A przynależność  do nich nie była czymś ostatecznym można ją było zdobyć i utracić. Żeby przejść do kasty jaguara trzeba było wziąć w niewolę i przyprowadzić żywych co najmniej 12 jeńców, a przynależność do kasty orła 16 jeńców. W całym obszarze wyróżniają się dwie piramidy Słońca i Księżyca. Piramidę Słońca budowano 1000 lat  (od ok. 500 lat przed Chrystusem do 500 po Chrystusie). U dołu ma formę  kwadratu o długości 215 m i kątem nachylenia 32 stopnie. Zadanie dla matematyków – jaka jest wysokość na szczycie? Piramidy Zapateków nie były grobowcami jak w Egipcie. Były miejscem składania ofiar, więc świątyniami. Dzisiaj ciekawe skojarzenie z pierwszym czytaniem mszalnym z Księgi Rodzaju o potopie i wieży Babel).  Zwiedziliśmy także pałace m. in. Pierzastego Motyla na tym obszarze archeologicznym. Ten motyl na kolumnach ma taki dziób, że bardziej przypomina orła niż motyla. Wszystko w symetrii, poukładane, ulice pod kątem prostym. Nie budowali pięter. To co dzisiaj widzimy to dawne domostwa, pałace, które zasypywano, by wyżej budować nowe.

Obiadokolację mieliśmy w restauracji, gdzie orkiestra w charakterystycznych strojach meksykańskich (z sombrerami na głowach) przywitała nas – a jakże – polskimi melodiami. Ciekawszym momentem był taniec pary Indian ( nie przebranych w stroje tylko autentycznych) w bardzo ciekawych strojach. Kordian – nasz przewodnik wyjaśnił nam, że oni pracują i w niejednym przypadku pieniądze, które im zostawimy od razu pójdą w ich rodzinach na zakup żywności. Bieda w Meksyku – kraju jak mówimy Trzeciego Świata jest ogromna. Całe miasto Meksyk to niska, gęsta zabudowa, tak gęsta, że niedawno wymyślono Telefric – naziemną kolejkę ( w sumie 115 km długości) by umożliwić komunikację publiczną w mieście. Płaci się tymi samymi biletami co do metra, autobusu czy trolejbusu. Miasto Meksyk to czwarta metropolia świata. Po Tokio (ale tam są wieżowce, których tutaj jest bardzo mało), Seulu i Dżakarcie. Ok. 25-29 milionów mieszkańców. Dlaczego taka rozbieżność? Bo nikt tu ludzi nie liczy. Nie ma obowiązku meldowania się. Miasta Meksyk jak rzadko która stolica zdominowała całe państwo (całe państwo liczy 130 milionów mieszkańców).

Po przyjeździe do hotelu ok. 19.00 tutejszego czasu padam ze zmęczenia i śpię do czwartej rano. Różnica 7 godzin robi swoje. Tutaj czwarta nad ranem, w Polsce 11.00.  O 19.00 byliśmy w hotelu i ta 19.00 to jeszcze dwa dni temu była 2 w nocy. Poza tym Meksyk jest jak prawie nasze Rysy gdy chodzi o wysokość nad poziomem morza (ok. 2300 m n.p.m.) i powietrze rozrzedzone, inne, wyższe ciśnienie (także te moje osobiste), taki dla mnie lekki ból głowy. Rozumiem dlaczego sportowcy (olimpiada 1968 rok, dwa mundiale 1970 i 1986 rok, a w 2026 roku będzie także współgospodarzem mundialu w piłce nożnej wraz z USA i Kanadą) muszą odpowiednio wcześniej się zameldować, by przystosować organizm do warunków.