Parafia św. Jadwigi w Chorzowie

Spodobało się Bogu zbawić ludzi nie inaczej jak tylko we wspólnocie…

Aktualności Blog Farorza

Pielgrzymi nadziei – Meksyk 2025 (9)

Dzień 9 – 25.02.2025

Spaliśmy wczoraj w hotelu „Posada de Mission”. Były klasztor? Bardzo specyficzny. Nie widzieliśmy w ogóle recepcji. 3 piętra, ale bez windy. Nasze bagaże coraz cięższe, więc było trochę problemów z wnoszeniem i znoszeniem bagaży. Typowo karaibska budowla, z balkonami, klatką schodową na zewnątrz. Półpiętra to piękne tarasy i okazja do robienia zdjęć. Taxco niczym Toledo poustawiane domek na domku na stokach wzgórz, które kiedyś służyły jako miejsca wydobywania srebra. Ze swojego pokoju robię piękne zdjęcia.  Taxco fotografuję o zachodzie słońca, w nocy, wczesnym porankiem (jeszcze w cieniu), w pełnym blasku słońca – niczym Monet malując katedrę w Chartres w kilkunastu wersjach, odcieniach, porach dnia i roku. Nad miastem na wzgórzu wznosi się figura Chrystusa z rozłożonymi rękami niczym ten z Rio, Lizbony czy Świebodzina, choć zdecydowanie mniejszy. Kordian uświadamia nam, że jest zrobiony z tak nietrwałego materiału, że po obfitych deszczach czasem odpada ręka Pana Jezusa i „niepełnosprawnego” trzeba uzupełnić o „protezę”.  Opis mojego „apartamentu” to mały szok dla mnie,  Europejczyka. Kamienna umywalka w ubikacji. Drzwi jakby wzięte z XVII wieku (ponoć budynki tego hotelu mają trzysta lat) – tylko zamek klasyczny, patentowy;  okolicznościowy stolik z pnia drewna ( nie można nam nim położyć chociażby laptopa, bo brzegi są zagięte w górę),  drzwi do ubikacji jak z salonu westernowego, zdobne zwieńczenia – tzw.  ślimacznice przy kanapie i nad łóżkiem, podłoga z kamienia łupanego (ale drobno)  ułożonego w mozaikowe kwiatki, a szczytem jest żyrandol w kształcie krzyża nad umywalką, gdzie się golę. Nawet golenie może być okazją do modlitwy. Okna potężne – prostokąt z solidnych, grubych belek (u nas s nazywa się to „kancioki”),  bez żadnych wsporników w środku, z uwaga – centymetrową lub dwucentymetrową szparą (ks. Piotr mówi  mi, że koniki polne mu wlatywały do pokoju). Tylko jeden zabłąkany komar pobrzęczał mi przy uszu. Nie trzeba było włączać klimatyzacji, bo nie było aż tak  gorąco, choć w ciągu dnia jest już prawie 30 stopni. Idąc na śniadanie mijamy ciekawe eksponaty. Jakieś potężne łańcuchy z dawnych maszyn  górniczych, tekst  modlitwy Ojcze nasz po hiszpańsku (jak w kościele Pater Noster na Górze Oliwnej w Jerozolimie), a także stolik przy basenie, gdzie zamiast krzeseł są siodła z koni.

Idziemy do południa na spacer po Taxco kierując się powoli w stronę kościoła św. Pryski i Sebastiana, gdzie o 10.00 będziemy mieli Mszę św. z jutrznią. Przechodzimy ul. Górniczą z pomnikiem górnika na początku. To ichniejsza Wolka (z pomnikiem Cieślika na początku) lub Krupówki bardziej znane Kordianowi (pochodzi z tamtych stron). Służyła kiedyś ta ulica do transportu rud srebra tak, jak Krupówki – uświadamia nam Kordian – służyły do tego samego. Mijają nas niezliczone garbusy, tutaj kiedyś masowo produkowane ( prawie wszystkie taksówki w Taxco to garbusy). „One mają chyba czterdzieści lat” – stwierdza nasz organista parafialny Leszek. Pełno tu też quadów, które ze względu na swą wielkość bardzo dobrze nadają się na te wąskie uliczki. Mijamy sklepik z ciekawie dla nas brzmiącym napisem „papas locas” – chciałoby się przetłumaczyć „lokalne papu”. Docieramy do kościoła św. Bernardyna ze Sieny. Przed kościołem trzy pomniki upamiętniające  procesją wielkopiątkową. Jezus  tylko z belką poziomą z kolcami – tak mężczyźni tutaj biorą belki i niosą je raniąc sobie ciała (ale się nie krzyżują jak na Filipinach – dopowiada Kordian). Uliczki wąskie, brukowane jak mój pokój w hotelu. Zanim wejdziemy do kościoła na Mszę,  idziemy przez tutejsze targowisko. W sklepach pustki, na targowiskach tłumy. Można kupić wszystko. „Zęby węża, skórę węża, jad węża – widocznie i tutaj jest problem z teściowymi” cytat z Kordiana. Udaje mi się zrobić fotkę skóry grzechotnika, o którym tyle się naczytałem w powieściach westernowskich z dzieciństwa. Kościół św. Pryski i św. Sebastiana imponuje wielkością, monumentalnymi rozmiarami. Fasada niezwykle bogata, urozmaicona. To kolonialny barok z jakimiś cechami stylu manuelińskiego z którym spotkałem się w Portugali. Kolumny poskręcane spiralnie, czasem  z geometrycznymi wzorami, wszystko – nietypowo dla baroku europejskiego – strzeliste. Ołtarz główny i dwa w transepcie mają chyba z 20 m wysokości. Piękne, geometrycznie poukładane, są też  kapitele kolumn. Kolumny z szarego kamienia  kontrastują ze złotymi lub pozłacanymi ołtarzami. Przed nami grupa z Polski, za nami też grupa z Polski. Moją uwagę skupia chłopak, który nosi na głowie 40 kapeluszy poukładanych jeden na drugim. W końcu decyduję się na zakup za 150 pesos (czyli 7,5 dolara – na nasze niecałe 30 zł). Uczestnicy pielgrzymki utwierdzają mnie, że to dobry zakup i zdecydowanie lepiej mi do twarzy w nowym kapeluszu (stary pamięta chyba Sycylię sprzed 3 lat).

Jedziemy z Taxco do słynnego kurotu Acapulco. Pod nami Rio de Papagajo – rzeka papug, która nie wysycha w porze suchej. Mijamy duże miasto Iguala. Gurerero – Hiszpan który przeszedł na stronę Meksykanów wraz z oddziałami tutaj przysięgał na flagę meksykańską. Stąd potężna flaga w szczycie wzgórza. Kolory flagi meksykańskiej oznaczają: wierność (biały), krew bohaterów (czerwony), początkowo wiara i tradycja, a potem miłość do Ojczyny (zielony). Flaga była z trzema gwiazdami. Ponieważ gwiazdy kojarzyły się ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki, Benito Juarez – pierwszy prezydent i bohater narodowy Meksyku – zmienił flagę i wprowadził symbol aztecki, o którym była już mowa. Cały tutejszy stan nosi nazwę tego bohatera – Guerrero.  Na skrzyżowaniu chłopak żonglujący patykami. Idzie mu bardzo dobrze, niemal jak specjalistom w cyrku. Okazja dla niego do zarobku. Potem mijamy Chilpancingo ((czt. Czilpanczingo) czyli Sosnowiec – komentuje Kordian. Wszyscy w Meksyku śmieją się, że aby wjechać do Chilpancingo  trzeba mieć specjalną wizę lub paszport.

Anchorange, Vancouver, Seatle, Los Angeles, San Francisco, San Diego, Tichuana,  Acapulco – tylko 8 portów na zachodnim wybrzeżu Ameryki Północnej ( w sumie 12 tys. km linii brzegowej) jest z naturalnymi zatokami. Tylko osiem.  Reszta to klif i warunki nie nadające się do budowania portów czy w ogóle  zamieszkania.  Na wschodnim wybrzeżu jest 50 takich portów, a tutaj jeszcze dodatkowo trzęsienia ziemi, wulkany, huragany. W 2023 roku w Acapulco uderzył huragan trafiając niczym w ucho igielne między zwężenie zatoki. Dokonał potężnych zniszczeń widocznych do dzisiaj.

Dojeżdżamy do Acapulco odmawiając nasz codzienny różaniec i nieszpory. Hotel – 15 pięter. All inclusive. Zaczynamy od wypaśnego obiadu. Najlepiej smakują mi tutejsze warzywa. Gotowany brokuł, marchewka, pomidory ( mają swój smak w przeciwieństwie do naszych w tym samym czasie), kapusta w pysznym sosie. Jem też zupę – krem,  chyba fasolową. Próbuję też niewielkich ilości mięsa z różnymi sosami i różnie przyprawionego i kawałka pieczonej ryby. Na końcu nie mogę się oprzeć pokusie spróbowania małych kawałków tortu czekoladowego i śmietankowego. I jeszcze soku z marakuji (passion fruit). Pyszny, cierpki, gaszący pragnienie.  Pamiętam ten owoc jeszcze z Afryki. Przywiozłem wtedy nielegalnie 3 kg tych owoców, bardzo wartościowych, a nie takich słodkich.

 Po rozlokowaniu się na 11 piętrze wybieram się na plażę, do której schodzi się prosto z hotelu. Ale nie po to, by leżeć plackiem, ale zakosztować kąpieli morskiej. Brzeg morza jest tu niesłychanie zdradliwy. Fale są czasem bardzo duże. Po 5, 10 metrach od brzegu zaczyna się głębina. Ktoś z nas po uderzeniu fali i przewróceniu się w morzu traci okulary progresywne. A ja usiłując pomóc niepewnym uczestnikom kąpieli, przewracam się po uderzeniu fali i mocno obdzieram sobie naskórek na lewym ramieniu. Całe szczęście, że nie wybiłem sobie obojczyka, upadając pod wpływem kilkumetrowej fali. Na razie mam dość Pacyfiku.